czwartek, 16 stycznia 2014

Chapter one

Siemanko ;) Postanowiłam już dzisiaj coś tutaj naskrobać bo mam dobry humorek :> No to lecimy ;)

Violetta

Za oknem znowu pada, szarówka na zewnątrz dobija mnie jeszcze bardziej. Przetarłam zaparowaną szybę, jeżdżąc po niej opuszkami palców, tworząc własne bazgroły. W pewnym momencie poczułam kolejną łzę spływającą po moim policzku. Nie. Jedyne słowo, które właśnie przyszło mi do głowy. Przecież obiecałam sobie, że już nie zmięknę, nie uronię żadnej łzy, będę silna. Ale jak tu mówić o byciu silnym, gdy część Twojego życia właśnie podupada, coś niszczy Cię od środka. 
Po moim lewym ramieniu kogoś dłoń przejechała delikatnie w dół, odruchowo obróciłam się do tyłu, choć dobrze wiedziałam kto za mną stoi.
-Diego, nie...-Pokręciłam przecząco głową, odsuwając się w dalszy kąt. 
Chłopak nie dał za wygraną, zresztą-jak zawsze. Może ta właśnie cecha tak strasznie mnie do niego przyciągnęła? Zaimponował mi tym? Nadal nie potrafię pozbierać myśli w głowie, jak to wszystko mogło się stać, jak Diego mógł mnie uwieść. To wszystko wydaje się być jedną wielką paranoją. 
-Violetta...-Podszedł do mnie, łapiąc delikatnie moją dłoń.-Coś Ci pokażę, chodź. 
Nie byłam pewna, czy powinnam w ogóle z nim rozmawiać, nawet nie wiem jakim cudem znalazł się w moim domu. Pewnie wszedł przez otwarty balkon, który zawsze zostawiam uchylony. Przeszliśmy kilka kroków, aż w końcu oboje staliśmy przed dużym lustrem w przedpokoju. 
-Spójrz. Gdzie podziała się stara Violetta? Zawsze uśmiechnięta, ładnie uczesana, radosna... Którą rozdzierała dobra energia? Dowiem się?
Wybaczcie, ale... W tym momencie zachował się jak palant. Mało co nie wybuchnęłam płaczem, jak mógł zadać takie pytanie. Pf, dla niego wszystko było takie proste, bo nie walczył o kogoś kogo kocha. 
-Umieram razem z Leonem w szpitalu, Diego. I proszę...-Do moich oczu już zaczęły napływać kropelki łez, powstrzymywałam emocje, ale coraz słabiej mi to wychodziło.- Musisz wyjść. Teraz. 
-Mam Cię pilnować.
-Ale ja nie potrzebuję Twojej pomocy, rozumiesz?! To w pewnym stopniu Twoja wina! Nie wiem jak mogłam być taka... Taka głupia.- Złapałam się nerwowo za głowę, chodząc w kółko po dużym pokoju.-To przeze mnie Leon tam teraz jest i... I nie wiadomo, czy wygra. Nie wiadomo jak potoczy się dalej Jego życie. Jeśli ono w ogóle dalej będzie trwało!-Płakałam, dzisiaj piąty raz. 
-Och tak?-Chłopak również wydawał się być lekko poddenerwowany.-A więc to MOJA wina, że sama pchałaś się w moje ramiona? Że sama się ze mną umawiałaś? Że chciałaś... Violetta, sama chciałaś być moja, więc nie obwiniaj mnie. Nie mam z tym nic wspólnego. Chcę tylko pomóc, a Ty od kilku dni wkurzasz się na wszystkich i nie pozwalasz nawet ze sobą porozmawiać! Rozumiem. Naprawdę, wszystko rozumiem. Kochasz Go, ja się już z tym pogodziłem. Mogę teraz wyjść, w porządku. Ale wtedy zostaniesz sama, dziś nikt do Ciebie już nie przyjdzie. Jesteś pewna, że tego chcesz? Jeśli wolisz samotność to okej. Ale przemyśl to, usiądź i pomyśl nad swoim zachowaniem, bo wcale nie jest takie wzorowe jak Ci się wydaje.-Po tych słowach pobiegł po schodach na górę znaleźć sobie jakieś miejsce. 
Zmarnowanym krokiem podeszłam do skórzanej sofy, usiadłam ciężko i podparłam się dłonią o brodę. Może on ma rację... Jestem zdenerwowana, smutna, rozkojarzona, może nawet agresywna. I cały czas myślę, że usprawiedliwia mnie fakt, że mój ukochany leży w ciężkim stanie w szpitalu. Minęły dopiero cztery dni, a ja pamiętam jak by to działo się dosłownie przed chwilą... 
**
Było już popołudniu. Pamiętam, że w ten dzień miałam spotkać się z Diego w parku. Niedaleko toru wyścigowego, po którym jeździł Leon. Przyszłam trochę wcześniej, by ponownie się nie spóźnić, a jednocześnie pooddychać trochę świeżym powietrzem. W końcu przyszedł, musnął mój policzek i uśmiechnął się słodko. Jeszcze wtedy cholernie za tym szalałam, dziś nie pozwoliłabym mu siebie dotknąć. Myślałam, że ten dzień będzie idealny, było zakończenie roku szkolnego, zaczęły się wakacje, a przed nami tyle cudownie spędzonych chwil. Ale czasami wyobraźnia, nie potrafi dorównać rzeczywistości. Tego dnia było tak w 100%. Nawet nie przeszło mi przez myśl, że może dojść to tak okropnego wypadku. Jednak życie potrafi zaskakiwać, czasami aż za bardzo. Spacerowaliśmy po skoszonej trawie, rozmawiając, śmiejąc się. W sumie to standardowo, nic nowego. Tylko tyle, że czułam w sobie coś pozytywnego, że to właśnie Diego jest kimś odpowiednim dla mnie i to z nim chcę spędzić przynajmniej kolejne miesiące życia. Pomyliłam się, to był duży błąd. Niestety czasami nasze serce potrafi spłatać nam niezłego figla. W końcu przystanęliśmy na pobliskim pagórku, pamiętam, że doskonale było widać co dzieje się na torze. Przez chwilę nawet patrzyłam na jeżdżące tam motory, marząc w duchu, że kiedyś sama się tak przejadę. To były ostatnie chwile, w których Diego był dla mnie numerem jeden. W następnych minutach dużo rzeczy się odmieniło. To stało się w momencie, gdy chłopak odgarnął moje włosy, chcąc mnie pocałować. Nie zaprzeczałam, w końcu lubiłam jego delikatne usta. I właśnie teraz. Oboje usłyszeliśmy tylko głośny huk i krzyki ludzi. Nie zważając na nic zaczęłam biec w kierunku wypadku, choć jeszcze nie wiedziałam kto jest ofiarą. Przepchałam się przez tłum "widzów" i zobaczyłam Larę klękającą przed chłopakiem. To był Leon. Całe życie, wszystkie chwile spędzone z nim przeleciały mi przed oczami. Przyklęknęłam przy dziewczynie, próbującej go uratować, ale ona kazała mi zostać, kiedy sama pobiegła dzwonić po pogotowie. Chłopak był nieprzytomny, więc na marne moje słowa, które wtedy wypowiadałam. Nic się dla mnie nie liczyło, nie zwróciłam nawet uwagi na to, że moja biała spódniczka pokryła się krwią, której Verdas dużo tracił. Dalej nie mogę opowiedzieć, bo obudziłam się już w domu, leżąc na tapczanie. Podobno z tego wszystkiego zemdlałam. Od tej pory nie mam żadnego kontaktu z Leonem, lekarzami... Nic, zupełna cisza. Większość przyjaciół wyjechała na kilka dni do swoich rodzin, mój tata wraz z domownikami także wyjechał na mały urlop. Zostałam z tym wszystkim sama. No i z Diego... Czekałam cały czas na telefon, na ten jeden głupi sygnał. Że mogę przyjść odwiedzić Leona, zobaczyć jak się czuję, powiedzieć mu tak wiele rzeczy... Chcę to wszystko odbudować, ale czy się uda? 

Diego

W tych chwilach nawet śnieżnobiały sufit wydawał się być ciekawy. Słyszałem tylko dreptanie Violetty na dole i krople deszczu odbijające się od okna. Byłem pochłonięty myślami, to wszystko co się stało... Niby dlaczego to moja wina? Violetta myśli, że Leon zauważył nas na pagórku i wściekł się widokiem nas razem. A może to wcale nie prawda, może to był przypadek. Takie rzeczy się zdarzają, nie wszystko zawsze wychodzi idealnie. Szkoda tylko, że przez tę sytuację straciłem dziewczynę, na której zależało mi jak na żadnej innej. Tym razem naprawdę strasznie się wkręciłem w związek, byłem zaangażowany, a tu z dnia na dzień wszystko się popsuło. Rozsypało się w drobny mak. Niezła masakra. Choć w sumie, może tak miało być. Najwidoczniej Leon i Violetta są sobie przeznaczeni, a ja byłem tylko dodatkiem w jej życiu, który teraz powinien zniknąć. Ale strasznie tego nie chcę, wciąż chcę być blisko niej i chociaż być przyjacielem, wspierać ją w trudnych chwilach, pomagać... Lecz Violetta nie zawsze tego chce, może w takich sytuacjach woli samotność, muszę to uszanować. 
-Dieego!- Usłyszałem jej delikatny głosik, rozchodzący się po całym domu.
W duchu miałem nadzieję, że usłyszę od niej małe przepraszam, że się pogodzimy i chociaż w połowie będzie jak dawniej. 
Szybko zerwałem się z łóżka i pobiegłem na dół, mało co nie wywracając się na schodach.
-Tak?
-Wychodzę.-Rzuciła krótko, zakładając na siebie czarną skórę. 
Zmarszczyłem brwi, dziwiąc się jej słowom. Na dworze lało jak z cebra, a ona wychodzi?
-Oszalałaś? Dokąd chcesz iść? Chcesz udać się na spacer?-Nie ukryję, że w tym momencie lekko zadrwiłem. 
-Nie, dzwonili ze szpitala. Idę do Leona, i nawet nie próbuj mnie zatrzymywać... Zrobię co będę chciała. Choćbym miała przejść przez śnieżycę, przez największe klęski żywiołowe, by móc tylko Go ujrzeć-zrobiłabym to. Bo to nazywa się miłość Diego. Coś, czego nigdy tak naprawdę między nami nie było, a coś co własną głupotą zniszczyłam z Leonem. Przepraszam za te słowa, chciałam być szczera. Cześć.-Usłyszałem tylko trzaśnięcie drzwiami zanim cokolwiek zdołałem odpowiedzieć.


KaBooooooom, lipa co :< Bo pierwszy... Dalej powinno być lepiej, zawsze trzeba jakoś zacząć! ;) A Wam, podoba się? :3 

W sumie to czeka na mnie angielski hehehe, jutro sprawdzian ekstra... Ale ostanie dni i ferieeeeeee! <3
Jaram się normalnie hahah :D 
+ Ej misie no mam do Was znów tę samą prośbę :c 
Dacie tego lajka? :< Tak nam mega zależy, żeby było Nas dużo... Chcemy dziś dobić do 1000, pewnie się nie uda, ale cóż... Nawet jeśli nie jesteście z okolic Łodzi, czy nawet nie jesteście tymi Kwiatonators, ok ja rozumiem, a jeżeli Go szanujecie i nic do niego nie macie to pomóżcie nam proszę <3 Chcemy spełnić marzenia! :3 Bo dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą, prawda? ;) W końcu NEVER SAY NEVER.
Albo pokażcie znajomemu, który Go lubi czy coś... Proszę proszę kochani <3 Trzeba sobie pomagać, hehs :>
Jak ktoś polubi to niech mi to napisze w komentarzu, żebym wiedziała kto ma takie dobre serduszkooo i nam wspomaga ♥ KC I DZIĘKUJĘ Z GÓRY :)

1 komentarz:

  1. jeju, jaka wzruszająca wypowiedź Violetty na końcu! Nie wiedziałam, że może wypowiedzieć tak piękne słowa... Ale zaraz, zaraz, w końcu Ty jesteś autorką, to co się dziwię :* Kiedy kolejny rozdział?

    Powracam ze zdwojoną siłą! Kolejny rozdział na blogu, a w nim: czy Adrian i Ludmiła zostaną parą na odległość? Czy Francesca przeżyła tajemniczy wypadek? Jaką decyzję podjęła Naty? Czy Leonetta zaprzestanie swoim kłótniom? Co odkryje Valencia?
    Rozdział 55 już u mnie na blogu!

    http://violetta-story.blogspot.com/2014/08/rozdzia-55.html

    OdpowiedzUsuń